Tytuł rzecz jasna jest przewrotny, zatem zapraszam do przeczytania całego artykuły, aby dowiedzieć się, co tak na prawdę mam na myśli i do czego dążę. Tego wpisu miało nigdy nie być, ponieważ nie wszystko chcę wystawiać na publiczną ocenę, jednak w tym przypadku przemyślałam wszystko i także w tej kwestii mogę zachować część dla siebie. Do podzielenia się z Wami moją historią tknęły mnie też liczne pytania o to, czy karmię moją córkę naturalnie. Cóż, zawsze odpowiadałam zgodnie z prawdą, ale nie rozwijałam się na ten temat. Dziś będzie inaczej.
Zacznę od tego, iż w szpitalu prywatnym, w którym rodziłam, położne starannie wszystko objaśniały i pomagały w przystawianiu maluszków, pokazywały przeróżne pozycje do karmienia, aby znaleźć najwygodniejszą dla siebie oraz spokojnie odpowiadały na wszystkie pytania. W nocy, aby nas nie budzić maluchy były dokarmiane butelką. Żeby była jasność, akurat nic do tego nie miałam, bo uważam, że to dobrze, gdy maluszek będzie potrafił jeść i z piersi i z butelki, aby w przyszłości mama mogła się gdzieś ruszyć dzięki odciągnięciu pokarmu i pozostawienia go osobie opiekującej się dzieckiem. Przy wyjściu ze szpitala otrzymałam dokładną nazwę mleka, które było Nadii podawane oraz kilka buteleczek, dzięki czemu mieliśmy zapas i nie musieliśmy od razu gonić do sklepu. Mój cel był jednak prosty - w domu karmię piersią i koniec. O ile na początku wszystko wychodziło (myślę, że każda mama zna nawał pokarmu), o tyle później, w trzecim tygodniu po urodzeniu malca zaczęły się zaburzenia. Myślałam, że zwyczajnie pokarm mi zanika, więc w panice, by dziecko nie było głodne zaczęłam sięgać po mleko zastępcze. Poczytałam jednak o tym i wiedziałam, że mogę sobie pomóc. Konsekwencją walki o pokarm było nieustanne trzymanie małej przy piersi oraz wspomaganie się herbatkami, a ostatecznie z polecenia Femaltikerem. Pomogło! Po batalii pełnej łez, zawiedzenia i żalu pokarm był, a butelka w niewielkiej ilości, aby "dojeść" potrzebna była małej jedynie na noc. Byłam dumna i szczęśliwa!
Jednak szczęście nie trwało długo - mała dostawała coraz to większej wysypki na policzkach, a gdy osiągnęła ona apogeum przychodząca do nas położna stwierdziła, że musimy to skontrolować u lekarza, bo chyba mamy do czynienia ze skazą białkową. Pierwszy lekarz i jego diagnoza - Tak, to jest skaza. Proszę ograniczyć nabiał i zmieniamy mleko na Bebilon Pepti. Drugi lekarz - Nie, to zwykła wysypka, proszę pić Femaltiker i starać się karmić tylko piersią. Trzeci lekarz - To uczulenie na gluten, jednak dziecko jest zbyt małe na testy alergiczne, więc proszę ograniczyć gluten. W międzyczasie sama wysypka przeistoczyła się w bóle brzuszka (karmiłam wciąż piersią i mlekiem zaleconym w szpitalu). Nadia wręcz wykręcała się i podskakiwała przy jedzeniu - nieważne czy pierś, czy butelka. W dzień ani jednej drzemki, ciągle na rękach. W nocy padała ze zmęczenia, ale poprzedzał to koszmarny płacz. Ja ograniczyłam nabiał od razu już po pierwszej diagnozie, a potem zmieniliśmy mleko Hipp na Bebilon Pepti. Niestety zero poprawy, a wręcz pogorszenie sprawy o dotakowe kłopoty z załatwianiem się. W takiej chwili każdy rodzic ma dość. Ja umordowana całym dniem, a mąż wracający z pracy i zastający niesamowicie płaczące dziecko, które po pobudce w nocy nie mogło zasnąć 2,5 do 3 godzin. Możecie sobie tylko wyobrazić stan naszej bezradności i irytacji. A wiecie co było najgorsze? To, że od razu szukaliśmy pomocy, pytaliśmy, jeździliśmy z takim maluszkiem, a każdy rozkładał ręce, jakby było to coś, co pierwszy raz się w ogóle zdarza na świecie, coś nieznanego, na co nie ma rady, tylko eksperymentowanie. Nie miałam czasu jeść, bo dziecko zajmowało moje ręce całe dnie, a próbowano układać mi diety cud, na które zwyczajnie nie miałam czasu. Nie miałam jak stać przy garach, jeździć z krzyczącym dzieckiem na zakupy i eksperymentować na co ta alergia faktycznie jest. Odrzuciłam to, co wydawało się być oczywistym alergenem, jednak cały czas kłopoty były. W ostateczności sięgnęliśmy po mleko Nutramigen. I wiecie co? Po kilku dniach dziecko było nie do poznania! Ja przestałam karmić, chociaż przepłakałam swoje, a najgorsze było wylewanie własnego pokarmu, ale cóż, dziecku ulżyło i tym samym nam. Po kilku tygodniach po wysypce nie było śladu, znaczenia sformułowania "kłopoty brzuszkowe" już nie znaliśmy i wreszcie dni zaczęły wyglądać tak jak powinny. Jednak prawie dwa miesiące walka była mocno nierówna.
To nie jest tak, że się cieszę, jestem dumna i skaczę pod niebiosa. Owszem - ta dobra strona medalu to fakt, że udało nam się pomóc malutkiej, a żaden rodzic o zdrowych zmysłach na takie cierpienie patrzeć po prostu nie może. Zła strona medalu jest taka, że nie trafiłam na kogoś kompetentnego, kogoś, kto solidniej by nas poprowadził, kogoś, kto wyjaśniłby i znalazł przyczynę takiej a nie innej sytuacji. Być może, gdybym do dokarmiania stosowała Nutramigen, a sama przestała jeść i gluten i nabiał byłoby w porządku, jednak po coś są te rady i najnowsze wytyczne, aby karmiąc jeść wszystko w normalnych ilościach? Nie wiem co by było, ale często wracam myślami do tamtego momentu, do tamtych decyzji i chwil. Gdybanie nic mi już teraz nie da, ale chcę być mądrzejsza w przyszłości. Żałuję, że nasza droga mleczna trwała krótko i była tak burzliwa. Nie tak miało być i nie tego chciałam. Kolejny raz przewrotny los zdecydował za mnie.
Po co ja Wam piszę ten post? Nie po to, że czuję potrzebę tłumaczenia się. Nie po to, aby teraz każdy mnie żałował. Piszę go po to, aby dodać otuchy mamom, które zmagają się także z taką sytuacją. Szukajcie rozwiązań, na pewno są. Jest wiele dróg, ja wybrałam tą najprostszą, szybciej dzięki temu ulżyłam swojemu dziecku. Obiecałam sobie, że jednak to będzie jedyna droga na skróty jaką podjęłam, więcej tak się nie stanie. Zwalczyłam ból, zwalczyłam walkę o pokarm to powinnam zwalczyć też alergię chciałoby się powiedzieć. Możliwe, ale nie uważam, że w ten sposób okazałam słabość. Wręcz przeciwnie, podjęłam koszmarnie trudną decyzję, która na tamten moment była najsłuszniejsza. Irytuje mnie jednak ocenianie matek nie karmiących piersią. My nie mamy się z czego tłumaczyć, bo skoro nasze dziecko rośnie, prawidłowo przybiera na wadze, to nic nikomu do tego, czy je z butelki czy z piersi. Są w życiu gorsze problemy i rodziny w których dzieci nie jedzą wcale, są bite i nękane psychicznie. Tutaj jest problem, a nie w tym, czy ktoś karmi tak czy siak.
PS Nazw mlek modyfikowanych użyłam celowo, ponieważ sama poruszyłam niebo i ziemię, aby odnaleźć odpowiedzi na moje pytania.
U mnie to niestety był bardzo trudny temat, karmiłam jakieś 10 dni, zanim trafiłam z powrotem do szpitala i musiałam wziąć leki na zatrzymanie laktacji. Dużo by gadać, ale nie warto, cieszę się, że to już dawno za mną :)
OdpowiedzUsuńOj, to kochana faktycznie nieciekawe wspomnienia :( Ale również i Twoje dziecko się wychowało na mm, urosło i nie ma problemu, a widzisz, dla niektórych karmienie piersią to jedna jedyna opcja, a pozostałe trzeba skrytykować, nawet jeśli się nie zna czyjejś sytuacji :*
UsuńNa pewno to bardzo przydatny post dla mam :)
OdpowiedzUsuń:*
UsuńSama na razie jeszcze nie planuję dzieci, jednakże na tą chwilę nie karmiłabym piersią.
OdpowiedzUsuńO proszę, tutaj także szacunek dla Ciebie :*
Usuńzazdroszczę porodu w prywatnej sali, u nas było tyle kobiet, że mimo rezerwacji porodu rodzinnego zaczełam rodzić z 3 innymi razem;/... ale ostatecznie skonczyło się cesarką, a co do karmienia to cóż ja niestety ze względu na hormony mogłam tylko 3 miesiące, a córka ma prawie rok i odpukać nigdy chora nie była!
OdpowiedzUsuńTo był w ogóle prywatny szpital, chciałam z tego względu, że bałam się publicznego po przeżytej traumie, a urodzenie naszego pierwszego dziecka chciałam, aby odbyło się w spokoju, przynajmniej tym psychicznym :( :* Właśnie, według mnie w ogóle nie ma reguły czy karmimy mm czy piersią, bo wirus może zaatakować zawsze :*
UsuńNajważniejsze, że rozwiązałaś problem :) Resztą się nie przejmuj. To Nadii zaszkodziła laktoza i gluten??
OdpowiedzUsuńLekarze na to obstawili, ale tak dokładnie to do dziś nie wiemy co, bo na testy alergiczne jest za wcześnie, poza tym wzajemnie lekarze podważali opinie poprzedników, zatem my zostaliśmy po prostu w kropce :(
UsuńHmmm, czyżby świat zwariował? Ostatnio w sklepie słyszałem rozmowę dwóch matek, które właściwie prawie się kłóciły - o szczepienie dzieci. Jedna z mam całkowicie zrezygnowała ze szczepień, wnet uciekając ze szpitala. To właśnie są takie kontrowersyjne tematy..
OdpowiedzUsuńTo co kiedyś było normalne, teraz bywa abstrakcją i powodem do kłótni... DObrze, że matki jeszcze się o to wszystko nie biją :)
UsuńDla mam super post ;)
OdpowiedzUsuń:*
UsuńŚwietny post napisałaś Ja corke karmilam 3 miesiace bo nie mialam pokaru ,syna 5 miesiecy.Nie powinno się nikogo krytykować jak nie wie jaka jest sytuacja.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, ale niestety teraz jest ogromna nagonka na karmienie piersią :(
Usuńswietny post :) i blog taki delikatny i harmonijny :)
OdpowiedzUsuńNiezwykle mi miło i dziękuję za ciepłe słowa ;*
UsuńZe skrajności w skrajność... Jedni czepiają się, że rodzice decydują się karmić dziecko mlekiem modyfikowanym, drudzy źle komentują karmienie piersią po 6 miesiącu życia dziecka. Spotkałam się z jednymi i drugimi. Młodszego karmiłam 13 miesięcy, odkąd skończył pół roku, zapewniano mnie, że absolutnie powinnam go odstawić. Starszego z kolei dokarmiałam modyfikowanym praktycznie od urodzenia, też było to złe, zdaniem doświadczonych, starszych mam. Najważniejsze to nie dać się zwariować :) Dobrze, że o tym piszesz :)
OdpowiedzUsuń