Dokładnie dwa tygodnie temu stawiłam się w szpitalu, aby po kilku godzinach móc po raz pierwszy przytulić, dotknąć i zobaczyć nasz mały cud - nasze dziecko. Jestem mamą, mam córeczkę Nadię i nasza rodzina jest wreszcie kompletna (na razie we trójkę ;)). Jak zatem minęły nam dwa tygodnie? Ile było wzlotów, a ile upadków? Dziś szczerze o tym, jak to jest wrócić do domu po trzech dniach pobytu w szpitalu, po cesarskim cięciu.
Jak już wyżej wspomniałam, miałam zalecenia do cięcia cesarskiego. Postanowiliśmy, że poród odbędzie się w szpitalu prywatnym, aby cięcie zostało wykonane z jak największą starannością i abyśmy obie z Nadią miały godne warunki i opiekę. Tak też było. Bardziej czułam się jak w hotelu, aniżeli w szpitalu. Cudowne położne, cudowna pomoc w każdej, nawet najbardziej błahej sprawie. Ogrom cierpliwości, staranne tłumaczenie i pokazywanie wszystkiego. Nauka karmienia piersią pod czujnym i fachowym okiem. Szpital wychodzi z założenia (nie wiem, czy tak też jest w innych placówkach), że im szybciej "rozchodzimy się" po cięciu, tym lepiej, tak więc już po 4 godzinach po zabiegu odbyły się pierwsze próby wstawania. W połowie drugiego dnia pobytu mogłam już wstawać samodzielnie, brać również samodzielnie córeczkę na ręce, z czego bardzo się cieszyłam. Przez pierwsze półtora dnia mała była nerwowa i niespokojna, jednak później się wyciszyła. Obserwując inne noworodki wiedziałam, że nie ona jedna przeżywa cięższy czas - w końcu nie wyszła na świat sama, a z pomocą lekarzy, do tego szereg tych pierwszych badań, sporo ludzi. Każdego by to wyprowadziło z równowagi ;-).
Po trzech dniach wyszłyśmy do domu. Nastąpiło ogromne zderzenie z rzeczywistością. Mąż musiał pracować, więc z pomocą przyszły mi mamy - jednak sporo godzin w ciągu dnia i tak byłam sama. Najgorsze, że rana przy gojeniu się sprawiała dużo więcej bólu jak zaraz po zabiegu. A trzeba było już odpowiadać za tą maleńką istotkę i unieść dzielnie wszystkie obowiązki z nią związane. Jak się domyślacie duży dom sprawy nie ułatwił. Noc na górze, dzień na dole, a więc cała wyprawa po schodach. W takich chwilach przeklinam dom i oddałabym wiele za mieszkanie. Później jednak mi przechodzi, ale o tym za chwilę. Tak więc pierwsze dni, a w zasadzie okresy, w których nie było przy mnie nikogo były dla mnie ogromnie trudne. Panikowałam, popadałam ze skrajności w skrajność. Szczęście mieszało się ze strachem. Wciąż nie umiałam kąpać własnego dziecka - w szpitalu uczono tego mojego męża, ja niestety nie miałam sił, aby pochylić się nad wanienką. W mojej głowie był chaos i myślałam, że nigdy w życiu sama sobie nie poradzę. Możecie się domyśleć, że im bardziej żegnałam się z bólem, tym w głowie zachodziły porządki. Malutka była grzeczna, wyrozumiała i cierpliwa - czy to przy przewijaniu, czy to przy przebieraniu. Po najedzeniu się ucinała sobie czterogodzinne drzemki, zatem na prawdę przez tydzień dała mi dojść do siebie.
W 11 dobie życia wkroczyliśmy w tak zwany skok rozwojowy. Nadia przypomniała sobie, że przecież potrafi krzyczeć i tak oto rozpoczęła swoje koncerciki wieczorami, niekiedy w ciągu dnia. To, co sprawiało frajdę, czyli np. kąpiel już tej frajdy aż takiej nie sprawia. Wszystko na opak. Drzemki krótsze, jedzenie częstsze. Zawsze mimo zmęczenia, czy poirytowania (tak, nie boję się tego słowa, bo życie z niemowlakiem to nie tylko kraina mlekiem i miodem płynąca) podchodziłam do córki ze stoickim spokojem, aby tylko nie dać jej odczuć moich negatywnych emocji. Uczymy się siebie każdego dnia, każdy dzień przynosi nowe zmiany, nowe wyzwania. Teraz, gdy moja rana jest prawie nieodczuwalna, a pomocy mam coraz mniej i coraz więcej jesteśmy same, wiem, że panika była zbędna. Nabrałam siły i już mogę wszystko robić przy Nadii. Jestem dumna z tego, że radzę sobie z córeczką sama. Fakt, pomoc jest mi jeszcze potrzebna chociażby przy porządkach w domu, czy zakupach. Ale przynajmniej córce mogę się poświęcić w 100%. Czy jednak już teraz jest tylko radość i zadowolenie? Oczywiście, że nie. Są chwile, gdy łzy same cisną się do oczu, a bezradność sama rozkłada moje ręce. Po chwili jednak, gdy złe emocje odchodzą i patrzę na te bezbronne oczka, wiem, że jestem szczęściarą. Wygrałam życie. Jesteśmy zdrowi. Mam cudowną rodzinę. Nie jeden trudny dzień, niejedna ciężka noc przede mną, ale muszę sobie poradzić. Jestem mamą. A skoro nią jestem, to z tyłu głowy zawsze będę pamiętała, że jest ktoś, kto na mnie liczy.
Piękne i szczere słowa. Całuję Was kochane :*
OdpowiedzUsuńpiękny czas przed tobą, buziaki :*
OdpowiedzUsuńJa jak zostałam po 2 tygodniach sama z małym (tata również musi pracować), to bywały wieczory, że płakaliśmy razem... Było trudno ale faktem jest, że pierwsze 2-3 miesiące to ciężki czas. Ale po tym "czwartym trymestrze" jest o wiele lepiej :) także dużo cierpliwości Ci życzę i sił na kolejne dni
OdpowiedzUsuńGratulacje kochanie:*
OdpowiedzUsuńBuziaki:*
WWW.KARYN.PL
Tak koło 4 lat się unormuje. Ja myślałam, że przejdzie szybciej, ale do tej pory młody potrafi dać do pieca :) fajnie, że już po wszystkim. Gratulacje ;)
OdpowiedzUsuńgratulacje :) dużo sił życzę, na pewno Ci się teraz przydadzą :)
OdpowiedzUsuńGratulacje :D U mnie cały świat się przewrócił do góry nogami po porodzie :P
OdpowiedzUsuńGratulacje :) Życzę Wam dużo zdrówka, a Tobie dużo sił :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego!
www.evelinebison.pl
Gratuluje :) Niestety hormony jeszcze trochę bedą szaleć więc wszelkie płacze i zmiany nastroju to normalka, i pamiętaj nie trzeba byc idealnym :) jak raz nie wykapiesz swiat sie nie zawali odpoczywaj, czasemwarto zamowic obiad i sie w tym czasie przespac niz stac przy garach :)
OdpowiedzUsuńkochana gratuluję i wszystkiego najlepszego dla Waszej całej trójki :) ja urodziłam 20 sierpnia także jestesmy już we czwórkę :) mamy troszkę problemów bo mały urodził się z rozszczepem wargi i podniebienia i czekają nas jeszcze bardzo trudne chwile ale myślę pozytywnie. :) jeszcze raz wszystkiego dobrego czekam na nowe wpisy na blogu i na filmy na youtub :-) Buziaki
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego dla Was!
OdpowiedzUsuń